Listy o. Klimuszko

List 1
1925-07-27

P.J.Ch. (Pan Jezus Chrystus przyp. aut.)
Lwów dnia 27 lipca 1925 roku

Drogi Stasiu !

Donoszę Ci iż przybyłem do Lwowa sam bez Skaczyńskiego gdyż on wrócił od Białegostoku w dniu 25 lipca. Gościnność mam jakiej niespodziewałem się, mam już salkę osobistą dość obszemą i czystą choć zakratowaną. Pościel czysta jakiej i hrabia niema, żarcie też wyobraź kolego mam pół kg. chleba jak śnieg i leży już wysechł na suchara a ja nie życzę nawet próbować go. Lecz nie wiem co ze mnie jeszcze się stanie.
Ojciec Przeor powiedział że wkrótce wyjadę na nowicjat to zn. przywdziać habit zakonny, lecz jeszcze trzymają we Lwowi karmią dobrze robić nic nie każą tylko przechadzać się po sadzie, który równa się Różanesto. Spodziewam się jednak że wyjadę w tych dniach do klasztoru poza Przemyśl i tam będę miał próbę nowicjatu, to ztamtąd Ci napiszę list drugi. Teraz zaś dużo miałbym Ci do opowiadania lecz nie mogę. Lwów jest miastem dosyć potężne, i ja czasami wyjeżdżam tamwajem, gdyż mam narazie wolność i forsy nieco, bo w drodze mi jakieś obywatel dał 20 zł. Pozatem Stacja Lwów jest artystyczna cała ze szkła. Proszę Ciebie czy Ty kpisz ze mnie czy się tensknisz do mnie bo zawsze gdy zmrużę oczy to już jestem z tobą. Napisz mi wszystko w liście następnym.
Proszę Cię jeszcze powiedz naszym niech się nie martwią o mnie lub nie ścigają przekleństw bo nie mogę na razie napisać nic bo nie wiem co chodzi dalej. To wszystko zachowaj na razie w tajemnicy.

Zanoszę wyrazy szacunku.
Twój drogi kolega

Czesław

 

List 2
1927-04-12

Lwów 12 kwietnia 1927

G.M.G

Najdroższy Kolego !

Skończyło się półtora roku od chwili wspólnego pożycia nas obydwóch i jakby kto przeciął łańcuch naszej zażyłości, ale tylko pozornie, gdyż wierne Ci serce koleżeńskie pozostało w moich piersiach nadal. Chociaż Cię może zdziwi moja zwłoka z odpowiedzią, wiedz proszę, że na Kalwarji nie otrzymałem żadnego listy od Ciebie, jakieś pisał z Sokółki.

Może te listy (chociaż wątpię abyś co pisał w myśli niezgodne) niezgadzały się trochę z duchem zakonnym, a potem byłem nowicjuszem wtedy jeszcze, dosyć że nie otrzymałem od przełożonych. Natomiast we Lwowie zastał mnie twój list ku wielkiemu memu zdziwieniu i zadowoleniu.

Wdzięczny Ci jestem wielce mój drogi (kolego) Stanisławie. Niech Cię nie dziwi to że dotychczas nie odpisałem a to z dwóch powodów: nie wiedziałem właściwie czy można a przełożonych nie chciałem prosić, po drugie znów faktycznie nie miałem czasu. Teraz zaś mam sposobność i naprawdę z największą chęcią spieszę z Tobą kilka słów zamienić i opisać jeśli to Cię nie znudzi, w ogólności swój przebieg życia. Nie będę kreślił poszczególnych przypadków z podróży, to wiedz że zostałem przyjęty bez trudności i ze Lwowa wyjechałem do Kalwarji Racławickiej położonej w prześlicznej okolicy pełnej gór i pięknych dolin. Nowicjat spędziłem dosyć wesoło, chociaż nie bez trudności, gdyż wiesz jaki tkwił we mnie nałóg palenia tytoniu a musiałem przecież wszystko przełamać. Dlatego znów często także tęskniłem za domem. Kalwaria jest to wieś, ma kościół i kaplicę czyli dróżki na wzór, no jak Zebrzudowska względnie Wileńska.

Ale mniejsza. Po skończeniu nowicjatu złożywszy śłuby przyjechałem do Lwowa by znów prowadzić dalszy ciąg nauk średnich. Z początku przyjechawszy z zacisza do gwaru miasta nie mogłem się przyzwyczaić lecz z czasem się obyłem i teraz wesoło jest dosyć. Nauka idzie w ogólnym stopniu dobrym, zdrowie służy także, a poza tem choćbym Ci pisał o czym innym nie mógłbyś mnie zrozumieć, gdyż inaczej czuj inaczej rozumiem, inaczej się zapatruję na wszystko niżeli przedtem, gdy byłem w stanie cywilnym. To tylko napiszę co na świecie było największą pociechą, dążnościa, nie mówię już tu o czymś nie godziwem ale o zwykłych zapatrywaniach każdego to dzisiaj nie wolno mi na myśl przywodzić ani nawet wspominać, gdyż jestem zakonnikiem.

Mimo to często wspominam o Tobie drogi Stanisławie na przemian z Izydorem a raczej Wacławem, rozmawiamy o ostatnich wakacjach. Wiedz o tem takie nader Ci jest przychylny i wdzięczny Wacław Kozłowski, że często nawet nagli mnie do odpisania Ci listu. Piszesz że ciężko Ci było we wojsku, owszem wierzę Ci. Bardzo żałuję żołnierzy. Raz za miastem wracając z przechadzki patrzyłem na tych żołnierzy odbywających ćwiczenia to mi się żal zrobiło. Ależ trudno.

Musisz wiedzieć że jestem wielkim patrjotą, wiec Ci radzę także znoś cierpliwie wszystkie trudy dla ojczyzny. Niedawno odbył się uroczysty pogrzeb we Lwowie 16 żołnierzy zamordowanych na granicy rumuńskiej przez wojska austryjackie. Miałem szczęście brać udział w tym żałobnym orszaku postępującym ze stacji wzdłuż miasta na cmentarz ze zwłokami tych żołnierzy tułaczy. Płakało naprawdę me serce w onej chwili, kiedy generał Haller stanał nad ich grobem i jak ojciec żegnał się z nimi na zawsze, byli to właśnie jego dawni pierwsi ochotnicy. Jeżeli Cię ciekawi jak miasto przedstawia się. Ma ładną stację pewne pamiątki tak z dawnych lat jak i z nowszych.

Dwa piękne muzea zologiczny i zwykły. Miałem sposobność być w obydwóch i przypatrzyć się dawnej broni od 14 wieku aż do wojny bolszewickiej i wielu innym rzeczom ciekawym itd. Pozwól więc drogi Stasiu że Cię pożegnam. Zwracam się tylko do Ciebie i poproszę napisz mi wszystko o tem jak było u nas i czy kto wiedział prócz Ciebie o mojej ucieczce. Dotychczas nic o tem nie wiem.

Ty wiec napisz mi szczegółowo, lecz tylko w ten sposób abyś coś z .. wiedz żem jest zakonnikiem. Na wakacje jak wyjadę to częściej będę mógł pisać listy do Ciebie. Teraz dziękuję Ci miły przyjacielu i dawny kolego za pamięć twoją o mnie, a wiedz że nie będę z Tobą nigdy, wdzięczność zachowam dla Cię na zawsze drogi Kolego.
Zanoszę wyrazy szacunku sługa M.B. i twój wierny druch
Andrzej

Ul Franciszkańska 1 klasztor oo. Franciszków we Lwowie

Zasyłam serdeczne życzenia
Wesołych Świąt
J.W. Kozłowscy

List 3
1927-07-03

Hanaczów dnia 3 lipca 1927 roku

J.M.J. (Józef.Maria.Jezuz – przypis)

Drogi dawny Kolego !

Wieczorem usiadłem na pniu spróchniałego dębu wśród potężnych wspaniałych buków lasu, pod sklepieniem cienistych konarów, szepcących jakąś modlitwę wieczorną pełną tajemnic, którą może zrozumieć nastrój duchowy człowieka.

Wśród tej samotności przerywanej tylko od czasu do czasu cichą, monotonną jakąś melancholijną muzyką lasu, grającego wciąż te same gammy, skierowałem swój wzrok zadumany, w dolinę ścielącą się u stóp owej góry leśnej na której się znajdowałem. Dolina ta dzisiaj przedstawia krajobraz pełen zadumy i samotności, i tylko wabi przechodnia silnym aromatycznym zapachem kwitnącej macierzanki, a więcej jeszcze faktem dziejowym.

Przed wielu laty tą doliną ciągnęły nieprzeliczone mrowie czambułów azjatyckiego żywiołu na Lwów a zarazem na całą Polskę. I tam właśnie na wałach tego grodu, tej odwiecznej strażnicy kresowej, rozegrała się straszliwa tragedia, w której zdruzgotała się potęga tatarska. I nic dziwnego, że dzisiaj widnieje z daleka na głównym dworcu napis: Leopolis est semper fidelis (Lwów pozostaje zawsze wierny). Zdawało mi się naprawdę, że ulecę na skrzydłach rozkołysanej fantazji przed tę dolinę krwią polską przepojoną, i nad te przedmurze Polski, aby wyśpiewać smutną pieśń o urnach naszych Przodków.

Przypomniała mi się moja przechadzka majowa na grobach młodych Orląt Lwowa, której polegli w czasie inwazji bolszewickiej, walcząc do ostatniej kropli krwi. Kiedy stanąłem tam wśród tych młodych bohaterów zdawało mi się że wychodzi glos z pod ziemi wołający „powiedz przechodniu młodzieży polskiej że nas widziałeś poległych za sprawę święta ojczyzny”. Tysiące wrażeń cisnęło mi się mimowolnie do serca, wówczas … i teraz właśnie widzę ów obraz przeszłości. Nareszcie zaś, przechodzi moja myśl stęskniona, w pełnej żywej wyobraźni tam ku stronom rodzinnym i tam zdaje się szukacie pomników mojej, ewentualnie naszej przeszłości, drogi Stasiu !

Gdzież bowiem więcej się znajdzie przeróżnych wspomnień, jeśli nie naszym koleżeńskim przeżyciu, od lat niewinności. Każdy wspólny nasz krok wydaje mi się teraz, miły, drogi obfity we wspomnienia. I nic też dziwnego, że piszę w tej chwili do Ciebie Stasiu nastroju jakimś sentymentalnym, lecz przypisz to raczej mojej miłości koleżeńskiej która w sercu mojemu nie rdzewieje ani stygnie. A potem trudno zbadać duszę człowieka, którą ma zawsze za przedmiot celów wyższych, i często się zapala do jakichś nowych ideałów. Drogi St. Smuci mnie trochę to, że nie pisałeś do mnie listu tak długo.

Nie wiem powodu; może mój list Cię zraził co do Ciebie ale bądźmy na zawsze wiernymi … Dowiedziałem się żeś jest chorym współczuje Ci ale też napisz drogi St. Jak Ci się idzie, czy nie smutno tam u Ciebie. Itd.
Ja zaś nieraz tęsknie do Ciebie i do wszystkich ale nic już nie pomoże … Chodzę często do lasu, który mamydosyć duży, kąpie się w stawie, umiem już pływać dobrze, łódkuję się itp.
Żegnam Cię Luby Stasiu a trzymaj się dalej …

Dawny Twój kolega
Andrzej

PS. Pozdrowienie twojej mamusi, Józefowi, Ani, Jaśkowi i Dominikowi Konrad